Dzisiaj jest

Strona główna
O Nas
Okolice
Wycieczki
Przygody
Kontakt
Linki

 

Drugi nieoficjalny maraton łódzki.

     No i juz drugi nieoficjalny łódzki maraton za nami. Impreza udana pod każdym względem szczególnie dla naszej malej skromnej grupki. Andrzej "Kamień" wygrał (z reszta jak zawsze), a Marysia zajęła drugie miejsce i to z wysoka gorączka (gdyby była zdrowa, pewnie byłaby w czołówce facetów). Adaś naszarpał się zdrowo kilka razy się pogubił stąd jego lokata może nie "rzuca" na kolana, ale dal czadu (trzeba go było zobaczyć cały był mokry). A ja skromnie sobie jechałem i dojechałem. Było SUPER oby więcej takich imprez.
Głowna nagrodę (beczułkę piwa) skonsumowaliśmy zaraz na miejscu i to dosyć szybko no i Andrzej wrócił do domu bez nagrody głównej i pewnie jego tata był bardzo, bardzo zawiedziony i to wszytko przez nas.
Teraz w weekend mamy zawody w duathlonie może warto by o tym pomyśleć i pobiec - pojechac. No ale zobaczymy w kończy może by trochę pojechać dla przyjemności dla duszy? Ale jak nie pojedziemy to na pewno zajrzymy jak koledzy i koleżanki się meczą.
     Teraz został juz tylko 11 listopada Andrzej wygra i Marysia mam nadzieje tez. A na razie do zobaczenia na ścieżkach leśnych naszego pięknego Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich.

 

dodano 10.10.2007, autor: Andrzej Jaworski

 

Prwnego dnia zdarzyło się ...

       Pewnego letniego dnia w bliżej nie określonej przeszłości Ja, Łysy i Sasik wybraliśmy się na wycieczkę rowerową z okazji nowo zakupionego bike-a Sasika. Wycieczka zapowiadała się całkiem przyjemnie i w zasadzie tak było w szczególności z perspektywy czasu. Bya to dziewicza wycieczka maszyny Sasika. Ja byłem głównym prowodyrem wyboru trasy wycieczki wybrałem najbardziej odpowiednie miejsce czyli żwirowisko blisko wysypiska koło Nowosolnej. Zjechaliśmy ze stromego piaskowego zbocza z wielkim impetem robiąc przy tym kilka "koziołków" (zabawa przednie). W momencie kiedy byliśmy już na dole no trzeba było jakoś stamtąd wyjechać bądĽ chociażby wyjść miałem swoje ścieżki ale... no właśnie pojawił się nieoczekiwanie "strażnik" z psem. Pan strażnik pogonił nas psem (pies był sympatyczny nie podzielał agresji Pana i się przymilał). Tym nie mniej musieliśmy wybrać drogę zupełnie nie konwencjonalna po bardzo stromym i trawiastym zboczu. Ja i Łysy zbocze pokonaliśmy całkiem sprawnie no ale Sasik nie wiedzieć czemu stracił poczucie równowagi i możliwość kontroli nad własnym ciałem. Wchodził na zbocze około pół godziny i za każdym razem gdy był już prawie na górze spadał. Sytuacja prze komiczna nigdy się tak nie uśmiałem (myślałem że umrę) taki śmiech może człowieka dosłownie wykończyć. No ale w końcu Sas pokonał zbocze i dalej w drogę. Ale nie za długo bo co? Guma! Kto? Sasik! No ale od czego ma się kolegów. Pomogliśmy. Zdjęcie opony zaowocowało zgięciem obręczy, ale walczymy dalej. I już na finiszu okazuje się, że mamy inny wentyl w dętce (samochodowy a inny otwór w obręczy, ale mamy łatki. Jedziemy dalej. Dalej znaczy kilkanaście metrów i znowu "guma", opona gięcie obręczy i brak łatek. No to co na piechotę z kołem w ręku. Idziemy idziemy a tu nagle kowal no i co? Wiercimy powyginana obręcz w celu dopasowania do wentylka. W pobliżu była knajpa z piwem i naprawa nam się nie udała. Telefon do kolegi z Lublinem i powrót na kipie. A koła do wymiany. Sasik się do nas nie odzywał kilka dni, a dziś? Sam się z tego śmieje, chociaż? Ma nowego bike-a i na dziewiczą wycieczkę nie chce z nami jechać. Ciekawy jestem dlaczego?

autor: Andrzej Jaworski

 

     

Strona główna | O Nas | Okolice | Wycieczki | Przygody | Kontakt | Linki

Ostatnia aktualizacja tej witryny 10-10-07